Kochana ocena dwa
Poszukuję różnych sposobów na minimalizację systemowej szkoły, aby macki MEN nie sięgały za daleko, oraz aby wygospodarować sobie jak najwięcej własnej przestrzeni.
Załóżmy, że podstawa programowa to wiedza niezbędna, którą MEN przygotował dla uczniów i zajmuje ona 100% czasu edukacyjnego.
Gdy zrealizujemy 100% PP i uczeń przyjmie te 100% wiedzy otrzymuje ocenę 6 (celującą).
Załóżmy, że w takiej szkole przyjęliśmy system oceniania, w którym określamy ilość procentową podstawy programowej, którą uczeń musi przyjąć, aby uzyskać ocenę 2 (dopuszczający).
Co by było, gdyby podstawą programową w Szkole Minimalnej była ta część MEN-owskiej podstawy programowej która odpowiada ocenie 2?
Którą uczeń przyswajałby w formie ZALICZENIA. Zalicza lub nie zalicza.
Formalnie uzyskiwałby ocenę 2.
I byłoby tak ze wszystkich przedmiotów.
Czyli uczymy się z MEN-oweskiej podstawy na ocenę 2.
Nic więcej. Na razie...
Czyli tej nauki nie byłoby więcej niż 2-3 miesiące w roku szkolnym.
Już w listopadzie w roku szkolnym wszyscy uczniowie mieliby promocję do kolejnej klasy, gdyż zaliczyliby na ocenę dopuszczającą, wszystkie przedmioty.
A od grudnia do czerwca mogliby się uczyć już tylko z wybranych przedmiotów na swoje wymarzone oceny celujące. Tylko te przedmioty, które pokrywałyby się z pasjami uczniów.
Być może byliby uczniowie co od grudnia do czerwca graliby jedynie w piłkę lub spędzali czas na zajęciach plastycznych.
Ale czy mamy prawo im tego zabronić?